Dawno...Dawno....temu....

rycerz
Przygotowane przez: h.koppdelaney
Podpatrzone na: http://www.flickr.com
Opowiadanie rozpoczyna się dawno, dawno temu w odległej krainie Hesnii żył sobie rycerz o imieniu Thurom. Był to wspaniały człowiek: dobry, pomocny, sprawiedliwy, odważny. Ludzie czuli przed nim respekt, a wzbudzały go w nich jego cechy oraz wygląd: wysoki wzrost, piękne, dość długie czarne jak krucze skrzydło włosy i takie same wąsy, a szczególnie - przenikliwe spojrzenie ciemnozielonych oczu.

Thurom walczył w szeregach armii Hesnii, która jeszcze wtedy była niepodległym państwem, zarządzanym przez króla. Był nim wtedy Winipergus IV. Rycerz pod jego sztandarami brał udział w wielu bitwach i pojedynkach, w których zyskał sobie miano niezwyciężonego. Pewnego dnia do królestwa Hesnii wpadły z północy dzikie hordy księcia Prystena, w których znajdowali się najokropniejsi i najobrzydliwsi wojownicy wszystkich ras. Thurom pośpieszył szybko do swego króla, który już zbierał wojsko, i ruszył pod jego wodzą na nieprzyjaciół. Spotkali ich na granicy kraju. Król Winipergus od razu kazał atakować swoim rycerzom, na których czele galopował Thurom. On pierwszy dostrzegł dowódcę wroga, i skoczył na niego. Wywiązał się między nimi pojedynek, który nasz rycerz wygrał. Widząc to, hordy Prystena nie miały już ochoty do walki i zaczęły uciekać, jednak szybcy rycerze Hesnii dogonili ich i wyrżnęli.

Król natomiast był bardzo zadowolony, że jego najlepszy rycerz zabił wodza nieprzyjaciół, i ofiarował mu w zamian wielkie posiadłości i wielki zamek. Chciałby mu też dodać własną córkę, lecz takiej nie posiadał. Spytał się też przy całym rycerstwie, czego Thurom jeszcze by sobie życzył. On sam odrzekł: -Niczego, Najjaśniejszy Panie! Na prawdę, niczego! -Niczego? - zdziwił się król oraz reszta rycerstwa. - A miłości, miłości jakiejś kobiety? -Jej też nie potrzebuję, gdy już tyle mam! - odrzekł szczęśliwy rycerz.    

Wszystkich zdziwiła taka odpowiedź, jednak zmęczenie było tak powszechne, że wojsko wróciło zaraz do domów. Również nasz rycerz chciał to zrobić, jednak gdy zatrzymał się na nocleg w lesie, dzień drogi od swoich nowych posiadłości, w nocy odwiedziła go wiedźma. -Nie potrzebujesz miłości kobiety, tej jedynej? - powiedziała do niego, wychodząc zza drzewa. - Tak mówiłeś, czyż nie? -Nie potrzebuję, przecież wszystko mam - odrzekł Thurom. - I bogactwo, i sławę, i zajęcie, i uznanie króla... -Jesteś pewien, że to wszystko?  -Tak. -Na prawdę, nie potrzebujesz miłości partnerki, i nigdy nie będziesz jej potrzebował?? -Tak.. - odrzekł stanowczo rycerz. -Głupcze! - krzyknęła wiedźma. - Nie wiesz, czego nie chcesz! Byłbyś z miłością tej jedynej najszczęśliwszą istotą na ziemi Narvanu, a tak, z powodu swojej pewności siebie, samolubstwa i braku namysłu bądź najnieszczęśliwszą!     

To mówiąc, wyciągnęła w jego stronę prawą rękę, a z jej dłoni wyleciał snop złotych iskier, który trafił rycerza w lewą skroń. -Masz! - rzekła wiedźma, wracając rękę. - Nie robię tego ze złośliwości, tylko po to, by nauczyć cię rozwagi i tego, jak ważna jest w życiu miłość! Thurom poczuł, że czoło z lewej strony okropnie go boli - przyłożył do niego rękę, i poczuł krew.  -Przewiąż to tym! -  wiedźma podała mu kawałek białego płótna, rycerz natychmiast przewiązał sobie nim głowę. - Z powodu tego, co powiedziałeś, miej tę ranę do czasu, aż nie spotkasz kobiety, która cię szczerze i mimo wszystko pokocha. -Ale, jak to? - zdziwił się rycerz, któremu honor nie pozwalał krzyczeć i wyrażać bólu. - Będę to ciągle miał??? -Tak! I nie możesz odwiązywać tego płótna, bo zginiesz ty, i ci, którzy zobaczą tę ranę! Może być ono ściągnięte z Twojej głowy tylko przez kobietę, która cię szczerze i na zabój pokocha! Wtedy rana zniknie, a wy będziecie razem już na zawsze! -A ile to może trwać? -Nawet setki lat! A teraz, idź w świat, bo wszystko inne tracisz teraz, i szukaj tej jedynej!       

Gdy wiedźma skończyła to mówić, zniknęła. Thrumon zaś stał osłupiały w lesie przez chwile, po czym uświadomił sobie, co właśnie usłyszał. Nie wierzył w to do końca, więc postanowił czym prędzej udać się do swego nowego zamku. Znów ubrał zbroję, przypasał miecz, wziął tarczę i kuszę i siadł na swego rumaka. Pędził na nim co sił, aż nad ranem zatrzymał się w miejscu, gdzie miała być jego nowa rezydencja. Jednak nie było jej tam! Wieśniacy powiedzieli, że zniszczył ja noc wcześniej piorun, który pozostawił dosłownie kamień na kamieniu. Rycerz wtedy dopiero uwierzyli w słowa wiedźmy. Wiedział, że nic i nikt mu nie pomoże, nawet król, i że może jeszcze sprowadzić na niego nieszczęście.     

Chcąc nie chcąc, musiał stać się wędrownym poszukiwaczem szczęścia. Przez wiele następnych długich lat wędrował po całej ziemi Narvanu, szukając tej Jedynej, i pomagając innym. Zasłynął jako Rycerz Bez Imienia w wielu różnych krajach. Na przykład w Ilemoonie, kraju elfów leśnych, uratował całe miasto przed smokiem, zabijając go; w Aranie, kraju ludzi, pokonał nękających miasto od lat nekromantów, a w Vorlandii, kraju magów, za pomocą swego sprytu zdjął zły urok z jednego z czarodziejów. Nigdzie jednak nie znalazł tej Jedynej. Wszędzie był przez ludzi przyjmowany początkowo nieufnie, a potem, gdy był głośno o jego czynach, z wielką radością, wszędzie pytano o dziwny kawałek płótna, który miał przewiązany przez głowę, i ofiarowano pomoc w leczeniu, ale on zawsze musiał za nią dziękować, przy zdziwieniu wszystkich.     

Nie widział jednak, aby do jakiejś kobiety zapałał miłością, i odwrotnie. Po jakimś czasie więc odjeżdżał smutny z miasta, wsi czy zamku, w którym się  znajdował, i za każdym razem miał w sercu mniej nadziei, a więcej smutku. Gdy wędrował, nie spał po nocach, płakał, wspominał swą dawną głupotę, przez którą teraz był tułaczem, i  marzył o tej Jedynej, która zdejmie z niego zły urok, i którą będzie mógł kochać, przytulać, opiekować się Nią.   

Wędrował tak i czynił dobrze przez prawie pięćdziesiąt lat, a jego wygląd dalej był taki sam, jak w chwili po rzuceniu uroku. Dawno już zmarł król Winipergus IV oraz dawni towarzysze broni Thrumona, a on dalej szukał tej Jedynej, która dałaby mu szczęście i zdjęła z niego urok, a on mógłby się nią zaopiekować i kochać Ją. Nie postarzał się, zdrowie i sprawność dalej miał takie same.   

Aż pewnego dnia, gdy jechał w kierunku granicy Ilemoonu i Golrdii, kraju ludzi, na leśnym gościncu zauważył dwójkę małych dzieci. Bawiły się one razem, mogły mieć najwyżej trzy, cztery lata. W pewnym momencie z lasu wybiegł wielki dzik, który ruszył w kierunku dzieci. Thrumon natychmiast chwycił w dłoń kuszę, jak zawsze gotową do strzału, i wypuścił bełt w kierunku dzika. Zwierzę padło martwe kilka kroków od dwójki dzieci, które zaczęły bardzo głośno krzyczeć. Nasz rycerz podjechał do nich.  
-Gdzie mieszkacie? - zapytał.    
Wtem z lasu wyszła młoda dziewczyna. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia lat. Była niewysoka, ładna, miała piękne, zielone oczy, czarne brwi i brązowe włosy do ramion, a ubrana była w niebieską suknię.  -Co się stało?! - zapytała, podbiegając do dzieci, przy których klęknęła i przytuliła je do siebie. Następnie spojrzała na rycerza i powiedziała: -Czy to ty, szlachetny rycerzu, uratowałeś je przed dzikiem? -Tak, to ja - rzekł Thrumon, schodząc z konia, i klękając przy dziewczynie. -Bądź pobłogosławiony, niech ci szczęście sprzyja!  -To mój obowiązek.      
Młoda kobieta wstała, i wzięła jedno z dzieci za rączkę. -Proszę do mnie, ugoszczę cię w ramach wdzięczności. -Nie wiem, czy mogę... - rzekł rycerz. -Ale proszę w gościnę. Uratowałeś moje dzieci. -To twoje dzieci, pani? - zapytał zdziwiony Thrumon, chwytając jedną ręką uzdę konia, a drugą rączkę drugiego dziecka.  -Tak... - odrzekła dziewczyna. - Jestem Alavia,mieszkam tutaj z moimi dziećmi.  -A ja jestem rycerzem poszukującym przygód i pomagającym innym.      
Weszli do lasu. Szli nim w milczeniu kilka minut, po czym im oczom ukazała się chatka, dość duża i solidna. Przed nią bawiła się trójka małych dzieci, chyba jeszcze niemowlaków. -To też moje dzieci.... mam ich piątkę... - powiedziała Alavia. -A czy mąż pozwoli na moją gościnę? - spytał rycerz.  -Nie mam męża... - powiedziała dziewczyna, spuszczając głowę. - I nigdy nie miałam, nawet narzeczonego... Nikogo...Mam dwadzieścia lat, i pięcioro dzieci, i to nie z własnej winy i woli, mieszkam tu z nimi sama, niedawno umarli moi rodzice...       
Thrumor nagle zrozumiał całe nieszczęście i smutek młodej kobiety, która opowiadała mu takie rzeczy. Szczerze zrobiło mu się jej, i jej dzieci, żal.     

Weszli do domu, który był całkiem przestronny i ładny. Dzieci przywitały się z nowym znajomym, i wszyscy zjedli razem kolację. Robiło się późno, więc dzieci poszły spać, a rycerz i młoda dziewczyna usiedli przed chatą i zaczęli rozmawiać na rożne tematy. Już tego wieczora się poznali. Późno w nocy poszli spać: Alavia do pokoju swych dzieci, Thrumor do jednego z pustych pokojów.      Rycerz pozostawał w tym domu jeszcze kilka dni, w czasie których bardzo dobrze poznał jego mieszkańców i polubili się nawzajem.       Pewnego dnia jak co dzień rycerz i dziewczyna siedzieli przed domem, a spać poszli późno w nocy. Jednak rycerz nie spał długo - po niedługim czasie poczuł, że ktoś dotyka jego głowy. Podniósł się szybko i zobaczył w gasnącym powoli świetle świecy twarz Alavii.  -Nie bój się, przepraszam... - powiedziała dziewczyna.     

Thrumon nagle zdał sobie sprawę, że czegoś mu brakuje. Nie czuł czegoś na sobie. Dotknął dłonią lewej skroni.      
Nie miał już na niej kawałka płótna. Miała je za to w dłoni Alavia.     
Rycerz spojrzał na nią ze strachem i smutkiem - przypomniał sobie, co miało czekać jego, i osobę, która zdjęłaby to z jego głowy. -Bo już tak długo to nosisz, musiałam coś z tym zrobić... - wyszeptała dziewczyna, lekko przestraszona.    
Thrumon nic nie mówił. Przez kilka minut razem ze swoją towarzyszką siedzieli na łóżku w ciszy i narastającym mroku, po czym, rycerz znów dotknął swego czoła.    
Tym razem nie poczuł rany.     
Spojrzał na dziewczynę, spojrzał w jej lekko przestraszone, ciemnozielone oczy, pomyślał, jak musi być jej ciężko samej z piątką dzieci, tu w lesie, i zrobiło się mu jej szczerze żal. Pogładził jej dłonie i pomyślał, że to musi być Ona...     
I nic nie mówiąc, przytulił do siebie Alavię. Gdy ją puścił, opowiedział jej całą swą historię. Obydwoje zrozumieli, że są dla siebie stworzeni, że się kochają najmocniej, jak tylko można, i na zawsze.     
Wzięli więc ślub, i żyli dalej w tej leśnej chacie, długo i szczęśliwie...
Przygotowane przez: Konstantyn
2007-03-10 16:02:11