Kłamstwo o 11 września

World Trade Center
Podpatrzone na: http://www.cyceron.org
Władze oszukiwały nowojorczyków, mówiąc im, że powietrze jest już czyste.
Dziś co najmniej dziesięć tysięcy ludzi cierpi na skutek zetknięcia się z toksyczną chmurą, jaka powstała po zawaleniu się wieżowców World Trade Center. Wielu już nie żyje, pozostali nie mogą doczekać się, by uznano ich za ofiary zamachu.


Felicia Dunn Jones pracowała wiele lat jako adwokat dla władz miejskich Nowego Jorku. Jednak jej najważniejsza sprawa została wytoczona już po śmierci. I wciąż nabiera znaczenia, dawno przekroczyła granice Nowego Jorku i chwilami wydaje się, że będzie miała nawet wpływ na to, kto zostanie następnym amerykańskim prezydentem. Mąż Felicii, Joseph Jones nazwałby to prawdopodobnie "ironią losu" – a zwrotu tego używa chętnie.

(...)Jego żona wychowała się w Bushwick, niezbyt dobrej okolicy w Brooklynie. Wraz z pięciorgiem rodzeństwa dorastała bez ojca i jako jedyna w rodzinie poszła na studia. Rano jeździła do Brooklyn Law School, a od wieczora do późnej nocy pracowała jako sekretarka. W 1988 roku, na przedostatnim roku studiów urodziła syna, Josepha juniora, który cierpi na autyzm. W 1989 roku zdała za pierwszym podejściem egzamin w nowojorskiej izbie adwokackiej, wraz z Johnem F. Kennedym juniorem, który potrzebował na to trzech podejść. Była lepsza niż JFK junior, to również wydaje się nieprzypadkowe. Pracowała dla zarządu miejskiego Nowego Jorku, urodziła córkę, przeprowadziła się z Brooklynu do Staten Island, z czynszowego mieszkania do własnego domu, została szefową wydziału prawnego na Staten Island, a potem adwokatką w federalnych władzach oświatowych. Było to powolne, uparte wspinanie się. (...)

11 września pracowała na 57 Park Place, w Federalnym Departamencie Oświaty, odległym o zaledwie dwie ulice od World Trade Center. Dopiero po siedmiu czy ośmiu godzinach Joseph dowiedział się, że żona żyje. Ewakuowano ją krótko przed zawaleniem się południowej wieży, objęła ją powstała wtedy chmura pyłu, a gdy pył opadł, pobiegła przez most Williamsburg Bridge do Brooklynu, do swojej siostry. – Byłem tak szczęśliwy, że jest bezpieczna – wspomina wdowiec i dodaje: – Ironia losu. Pięć miesięcy później, wieczorem 10 lutego 2002 roku Felicia Dunn Jones nagle zmarła. Była to niedziela, w Nowym Jorku grasowała grypa i gdy w niedzielny poranek kobieta obudziła się z gorączką i bólami kończyn, było jasne, że i ją dopadło. Została w łóżku, mąż przynosił jej co pewien czas herbatę i jakoś po południu zauważył, że chora się w ogóle nie rusza. Nie wyczuł pulsu, wezwał karetkę, która przybyła po trzech minutach i zabrała jego niedająca oznak życia żonę do St. Vincent’s Hospital na Staten Island. Tam stwierdzono zgon.– Czy zmarła na grypę? – spytał Jones dyżurnego lekarza. – Nie, prawdopodobnie na atak serca – powiedział. – Prawdopodobnie? – Więcej nie mogę powiedzieć – odparł doktor. Wbrew woli rodziny swojej żony Joseph Jones zażądał sekcji zwłok. Jego teściowa chciała kremacji. Jones się temu sprzeciwił. Felicia nigdy nie miała problemów z sercem, nie miała w ogóle żadnych problemów zdrowotnych. Trzy razy w tygodniu chodziła do centrum fitness, dbała o zdrowe odżywianie i robiła wszystkie badania, jakie tylko były dostępne. Miała dopiero 42 lata, dlaczego więc zmarła tak nagle na atak serca? Osiem dni po śmierci żony Joseph otrzymał pocztą świadectwo zgonu, wystawione przez władze sanitarne Nowego Jorku. Jako przyczynę śmierci podano sarkoidozę z towarzyszącymi jej następstwami krążeniowymi. Zatrzymanie akcji serca. W rubryce "rodzaj śmierci" zakreślono okienko "naturalna". Rubryki "inne decydujące okoliczności, które przyczyniły się do śmierci", "dzień zranienia", "miejsce zranienia", "okoliczności zranienia" pozostały niewypełnione. 18 marca 2002 roku, w pięć tygodni po zgonie Felicii Dunn Jones, biegły nowojorskich władz sanitarnych podpisał akt zgonu. Joseph Jones nie wiedział co prawda dokładnie, czym jest sarkoidoza, ale wszystko wydawało się mieć swój porządek. Dostała ataku serca, to zwykła śmierć. Felicia została pochowana. Joseph musiał teraz uporać się ze stertą dokumentów. Dotychczas troszczyła się o to jego żona, on był tylko pracownikiem magazynowym. Gdy stos papierów zaczął się powiększać, mężczyzna zwrócił się do najlepszej przyjaciółki Felicii z wydziału prawnego władz oświatowych, ta zaś poleciła mu swego przyjaciela, adwokata Richarda Bennetta znającego się na sprawach spadkowych. Bennett spotkał się dwukrotnie z Jonesem, wysłuchał jego historii, która pełna była ironii losu. Przy drugim spotkaniu zapytał Josepha: co to jest właściwie sarkoidoza? Ten wzruszył tylko ramionami. Bennett zaczął więc szperać w internecie. Dowiedział się, że to choroba układu odpornościowego, którą może wywołać zanieczyszczenie środowiska. Atakuje płuca oraz inne narządy wewnętrzne. Skojarzył to sobie z relacją Jonesa, że Felicia przeżyła katastrofę 11 września i potem tak po prostu zmarła we własnym łóżku. Adwokat przypuszczał, że istnieje tu związek przyczynowy i rozpoczął dalsze poszukiwania. Pracował w ramach jednoosobowej kancelarii, jako specjalista od spraw spadkowych, ale jest człowiekiem ambitnym. Jego żona, była tancerka, pomaga mu w kancelarii. Nie informując o tym Josepha Jonesa, oboje zaczęli szukać wszelkich możliwych informacji na temat choroby, trującej chmury z 11 września, następstw zdrowotnych u ratowników i mieszkańców, skarg, zapewnień polityków, odszkodowań. Rozmawiali z lekarzami, wertowali "New England Journal of Medicine" i w pewnym momencie zaproponowali Josephowi Jonesowi, by zwrócił się do funduszu odszkodowawczego dla ofiar 11 września, którym zarządza w Waszyngtonie Kenneth Feinberg. Został on wybrany osobiście przez prezydenta George’a Busha do wypłacania krewnym ofiar stosownych odszkodowań z funduszu opiewającego na siedem miliardów dolarów. Był on w zasadzie stworzony tylko dla rekompensat za śmierć osób, które zginęły 11 września, w samolotach i w wieżowcach. Joseph Jones zdziwił się, że śmierć jego żony znalazła się w tym kontekście, ale nie miał nic przeciwko złożeniu wniosku o odszkodowanie. Stracił właśnie pracę w dziale zbytu firmy farmaceutycznej, a jego autystyczny syn wymagał szczególnej opieki. Bennett przeprowadził wywiady u lekarzy domowych, którzy opiekowali się Felicią Dunn Jones. Obaj powiedzieli, że przed 11 września nie miała nawet najmniejszych objawów sarkoidozy. Chorobę musiała wywołać chmura pyłu. Jednak głównym punktem argumentacji Bennetta było to, że sarkoidoza jest uleczalna. Gdyby władze ostrzegły przed trującymi substancjami w nowojorskim powietrzu, Felicia Dunn Jones poszłaby do lekarza i mogłaby się poddać leczeniu. Jednak władze postąpiły dokładnie odwrotnie. W dziesięć dni po 11 września szefowa amerykańskiej federalnej agencji ochrony środowiska EPA Christie Whitman oświadczyła, że powietrze w Nowym Jorku jest czyste. Burmistrz Rudolph Giuliani wezwał wszystkich nowojorczyków, by wrócili do pracy i zaprosił turystów do miasta. – Nie pozwólmy, by ci szalency zniszczyli nasze życie – powiedział.W trakcie przesłuchania w Waszyngtonie w maju 2003 roku adwokat Bennett oświadczył, iż Felicia Dunn Jones jest taką samą ofiarą terrorystów, jak ludzie, którzy w kilka tygodni po zamachu zmarli na skutek doznanych oparzeń. Jego wniosek o odszkodowanie został jednak odrzucony. Adwokat nie ustawał w poszukiwaniach, rozmawiał z czołowymi amerykańskimi ekspertami od sarkoidozy. W sierpniu 2003 roku złożył odwołanie, w listopadzie tego samego roku odbyło się drugie przesłuchanie i tym razem Feinberg uznał argumentację Bennetta. W kwietniu 2004 roku z Waszyngtonu przyszło oficjalne potwierdzenie, że Felicia Dunn Jones jest ofiarą zamachu na World Trade Center. Joseph Jones i jego dwoje dzieci otrzymali czek na 2,6 mln dolarów. – Nadzwyczajnie dobry wynik – mówi Bennett. Średnia wysokość rekompensat dla rodzin ofiar to około 1,8 mln dolarów. Honorarium adwokata wyniosło 15 procent uzyskanej kwoty – czyli prawie 400 tys. dolarów.

(...)Doktor Robin Herbert kieruje w szpitalu Mount Sinai największym programem badan nad skutkami 11 września. Zbadała do tej pory ponad 20 tysięcy ludzi, którzy uczestniczyli w akcji ratunkowej i w porządkowaniu terenu. Każdego miesiąca otrzymuje 500 nowych zgłoszeń. 69 procent badanych miało podczas likwidowania gruzowiska problemy z oddychaniem. 59 procent ma je nadal. Sprawność oddechowa u jednej trzeciej badanych nie odpowiada normom, najczęstszą przyczyną jest tu redukcja pojemności płuc. 40 procent ma problemy psychiczne, stres pourazowy, stany lękowe i tym podobnie. (...)Dlaczego tak trudno powiązać śmierć człowieka lub jego zachorowanie z chmurą pyłu 11 września? Dlaczego do tej pory mamy tylko jeden przypadek Felicii Dunn Jones?  – Prawdopodobnie nie powinnam tego komentować – mówi lekarka Herbert. – To, co mogę powiedzieć, to jest... nie, nie mogę tego komentować, z pewnością nie, lepiej z tego zrezygnuję, miałabym tylko kłopoty.

Adwokat David Worby wie "na sto procent", czego obawiają się lekarze. Worby reprezentuje 10 tysięcy chorych i rodziny 153 zmarłych, którzy przybyli z pomocą do Strefy Zero: strażaków, policjantów, robotników budowlanych, pielęgniarek. (...) – Giuliani uczynił z akcji ratunkowej swoją prywatną imprezę. Był bohaterem. Zarządził wtedy, że w Nowym Jorku sprawy wrócą do normalnego biegu. Jest tak wiele dokumentów ostrzegających ludzi burmistrza, że powietrze jest zatrute, ale oni się tym zupełnie nie przejmowali. Nowy Jork trudno jest zniewolić – to była zawsze filozofia Giulianiego. 70 procent ludzi w wykopach nie używało masek do oddychania. Swój kaszel traktowali początkowo jak honorowe wyróżnienie. Zmieniło się to dopiero wtedy, gdy kaszel stał się chroniczny, pojawiły się kłopoty z oddychaniem, schorzenia astmatyczne, choroby żołądka. Teraz dochodzą rzeczy jeszcze poważniejsze: białaczka, wszystkie rodzaje raka krwi, rak tarczycy, wszystko wedle naszej wiedzy spowodowane substancjami toksycznymi, jakie znajdowały się w powietrzu. Setki ton azbestu, polichlorowane dwufenyle, kadm, tal, olbrzymie ilości dioksyn, 60 tysięcy litrów płonącego paliwa lotniczego, ołów, tysiące ton odłamków szkła – mówi Worby. Dlaczego zatem tylko w jednym przypadku udało się powiązać zachorowanie z trującą chmurą? – Marginalizowanie, zakłamywanie. Nasz niby tak potężny kraj musiał zaakceptować fakt, że terroryści z Al-Kaidy mogli się tu nauczyć pilotować samolot, a potem porwać go i skierować w wieżowiec. Nigdzie na świecie nie wydarzyło się nic podobnego. Musimy z tym żyć. Z tą winą. A więc kreujemy bohaterów takich jak Giuliani. Jednak nie możemy zignorować tego, że również on zawiódł, że przez tygodnie po 11 września wystawiał 400 tysięcy nowojorczyków oraz 70 tysięcy członków ekip ratunkowych i demontażowych na najbardziej trujące chmury pyłu od czasów Hiroszimy. Marginalizowanie, zakłamywanie. Nikt nie chce usłyszeć, że być może więcej ludzi zmarło po 11 września niż w ów dzień, w rezultacie politycznej głupoty. Nikt.

Być może to nie przypadek, że udało się właśnie Bennettowi z jego mini-kancelarią. Być może pozwolili mu wygrać, bo nie potraktowali go poważnie. Bennett wziął tylko 15 procent od uzyskanej kwoty. Worby, który zaskarżył miasto na 750 mln dolarów, chce jednej trzeciej. (...)Na początku lata Joseph Jones po raz drugi otrzymał pocztą akt zgonu swojej nieżyjącej już blisko pięć i pół roku żony. Tym razem w rubryce "rodzaj śmierci’ zakreślono okienko "zabójstwo". W rubryce "data zranienia" widnieje "11.9.2001", w "okoliczności zranienia" – "katastrofa World Trade Center", zaś w rubryce "okoliczności, które przyczyniły się do śmierci" napisano: "pył z zawalającego się World Trade Center".

W trzy tygodnie później Hillary Clinton zaprosiła Josepha Jonesa na przesłuchanie w komisji senackiej, której przewodniczy, a która zajmuje się zdrowotnymi następstwami 11 września. Jones zabrał ze sobą swego adwokata, jego żonę i własną szwagierkę. Siedzieli na galerii dla widzów, gdy Hillary Clinton, ubrana w jeden ze swych jaskrawożółtych kostiumów, ogłosiła: – Powodem, dla którego tak angażuję się w tę sprawę, są historie takie jak ta, która dotyczy Felicii Dunn Jones. Zmarła ona pięć miesięcy po 11 września na chorobę zwaną sarkoidozą. Jej mąż Joe jest tu dzisiaj z nami. Felicia Dunn Jones znalazła się w zasięgu chmury pyłu z World Trade Center. Jej historia dowodzi, jak trudno jest wykazać związek między pyłem i zachorowaniami. Ale dziś w końcu coś zaczyna się posuwać do przodu... Musimy pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy w owych dniach pozostawili nowojorczyków i Amerykanów na pastwę losu. (...)
Przygotowane przez: Alexander Osang
2007-09-11 08:51:36