Malowany Ptak

rodzina
Przygotowane przez: mescon
Podpatrzone na: http://www.flickr.com
Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje... Paweł Apostoł

I Powietrze przesycone było wilgocią. Ruda wiewiórka siedziała na gałęzi i przekrzywiając ciekawsko główkę, przyglądała się poczynaniom młodej pary. Zwierzątko było bardzo stare. Towarzyszyło przechodniom, od samego początku istnienia parku. To już prawie 20 lat... W łapkach ściskała niewielki orzech. Zarys owocu odbijał się w małych, pokrytych bielmem oczkach. Wiotkie drzewa ugięły się pod silnym tchnieniem wiatru. Na piaskowej alejce zaczęły się pojawiać niewielkie, deszczowe cętki. Rysiek Konarski chwycił Dagmarę za rękę i pociągnął ją w stronę najbliższego drzewa. Ona, ubrana w gustowny płaszczyk, na głowie miała kaszkiet, przekrzywiony zawadiacko na bakier, on wyższy od niej o głowę. Czarne włosy rozwiał mu porywisty wiatr. Przechodnie uśmiechali się na ich widok. Od dawna nie widzieli tak pięknej pary. Zapuchnięte chmury zaczęły wyrzucać z siebie zbędną wodę. Para, w ostatniej chwili dopadła rachitycznej brzózki. Przytulili się do siebie. Dziewczyna w zamyśleniu przyglądała się wodnym kaskadom, spadającym ze sfatygowanych, parkowych schodków. - Rysiek... Wiesz co? - zagadnęła po chwili - kocham cię. Przycisnął ją mocniej do siebie. - Ja ciebie też - odpowiedział. Byli razem bardzo długo. Prawie pięć lat. Zaczęli ze sobą chodzić jeszcze w liceum - Kocham cię najbardziej na świecie... - Jesteś pewien, że najbardziej? - Wykluczając Rzeczpospolitą - zażartował. - Przestań! Znowu zaczynasz - prychnęła, jak rozwścieczona kotka. Przestało padać. Rysiek odprowadził ją do domu. Pocałowała go na pożegnanie. - Do zobaczenia Różyczko! - zawołał przez ramię - Przyjdę jutro, po wykładach.

II Rysiek, zawinięty w gruby koc, drzemał na starym tapczanie. W ręku ściskał pustą puszkę po piwie. Przez płócienne zasłony, do pokoju dostawało się coraz więcej słońca. Na dworze rozległo się szczekanie psa. Pomieszczenie wypełniły, zduszone poduszką, dźwięki dzwonka telefonicznego. Rysiek wygramolił się ze swojego barłogu. Podniósł słuchawkę. - Hej! - usłyszał wesoły głos Dagmary. - Cześć Różyczko... - Znowu piłeś? - nie zdążył odpowiedzieć - Obiecałeś mi! - załkała - Obiecałeś! - Ale... Nie zdążył nic powiedzieć. Odłożyła słuchawkę. Wspomnienie. Jechali samochodem. Rysiek prowadził powoli, spokojnie. Od kilku tygodni nic nie pił. Wiedziała, jak było mu trudno. Doceniała to. Znała przecież jego słabości. - Wiesz, co ci powiem Dadzia? - zagadnął. - Nie... - uśmiechnęła się. - Kiedyś poproszę cię o rękę, wiesz? Zaczerwieniła się. - Jak będę w stanie nas utrzymać... - dodał szeptem.

III Rysiek, z bukietem róż w dłoni stanął przed mieszkaniem Dagmary. Zapukał ostrożnie. Drzwi otworzyły się powoli. Dobiegł go zapach farb i terpentyny. Różyczka była artystką. Malowała. - Cześć - powiedział łagodnie - Mogę wejść? - Ile razy będziesz tu jeszcze przychodził? Ciągle tylko przepraszasz. Już w liceum piłeś! - wycelowała w niego oskarżycielsko drobną dłonią. - Przepraszam - wyszeptał - nie będę już... - Wiesz co... Spierdalaj. Daj mi spokój! - z jej zielonych oczu popłynęły łzy. - Wybacz.... - Odwal się! - kłapnęła drzwiami. Z popękanego sufitu posypało się wapno. Konarski rzucił kwiatami w najbliższy śmietnik. Wrócił do domu.

IV Rysiek leżał półprzytomny na starym fotelu. Była to jedyna rzecz, jaka ocalała z pożaru, w którym zginęła jego rodzina. Sinymi dłońmi ściskał nadpalone, pokryte sadzą oparcia. Na ziemi piętrzył się stos pustych butelek po piwie, winie. Myślał o Dagmarze, o jej zachowaniach, odruchach. Przed oczami miał śliczną twarz swojej Różyczki; wydatne kości policzkowe; wesoły błysk jej zielonych oczu; usta rozciągnięte zawsze w promiennym uśmiechu. Tęsknił za nią. Wyjął telefon z kieszeni. Wykręcił numer. - Halo? - usłyszał głos Dagmary. Cisza. Nie odezwał się. - Halo? Odłożył słuchawkę. Spojrzał na ścianę. Stał tam stary regał uginający się pod ciężarem książek. Przyczepił tam kiedyś jej zdjęcie. Uśmiechała się tajemniczo, spod wielkich, ciemnych okularów. Wygląda, jak mucha, pomyślał i zapadł w głęboki, pijacki sen. Zobaczył ulice. Na niej pędzący samochód. Siebie za kierownicą. Dagmara była obok niego, na miejscu pasażera. Z tyłu, na dziecięcym foteliku siedział maleńki chłopczyk. Ich synek. Rysiek spojrzał na licznik. Sto kilometrów na godzinę. Mało, pomyślał i przyśpieszył. - Zwolnij - poprosiła Dagmara miękkim głosem - Jest z nami Mieszko. Nie zwrócił na nią uwagi. Zbyt dużo wypił. Prowadził automatycznie. Skręcał instynktownie. Dotarli do skrzyżowania. Czerwone światło. Nie zatrzymali się. Jechali dalej. Usłyszeli pisk. Dagmara spojrzała przez szybę. Wrzasnęła. Rozpędzony TIR uderzył w samochód, tam gdzie siedziała jego żona z synkiem. Pojazdem szarpnęło uderzenie. Rysiek usłyszał zgrzyt giętej blachy, trzask miażdżonych kości. Zobaczył Dagmarę leżącą nieruchomo, na siedzeniu pasażera, z pogruchotaną czaszką, ich synka, wbitego głęboko w dziecięcy fotelik, z główką zwisającą bezwładnie ponad oparciem. Ryknął. Zaczął się szarpać. Chciał coś zrobić, pomóc. Było już za późno. Obłamany wspornik uderzył go w głowę. Stracił przytomność. Obudził się, cały zalany potem. Przez chwilę leżał nieruchomo. Bał się otworzyć oczy. Poczekał, aż uspokoi się jego wściekle bijące serce. Usiadł na łóżku. Powoli rozwarł powieki. Był u siebie w domu. Zobaczył bladą, przeźroczystą postać, siedzącą w fotelu. Miała głęboko zapadnięte oczy, skórę na twarzy naciągniętą tak, że nie można było rozpoznać rys. - Kim jesteś? - zapytał drżącym głosem. Intruz nie odpowiedział. - Chcesz skończyć w ten sposób? - zapytała zjawa - Wielu już takich było. Biednych, którym wydawało się, że nic nie mają. W rzeczywistości byli bogatsi, niż najwspanialszy monarcha. Mieli miłość... - duch wstał z fotela i rozprostował skrzydła, pokryte długimi, srebrnymi piórami - Pamiętaj. Sam jesteś sternikiem własnej duszy - wyszeptał. Rysiek chciał coś powiedzieć. Zapytać ducha, czy ma jeszcze jakieś szanse. nie zdążył. Zjawa rozmyła się, pozostawiając po sobie jedynie fałd drgającego powietrza. Rysiek podszedł do fotela. Leżała na nim podłużna, srebrzysta lotka. Anioł, pomyślał Konarski i schował amulet do kieszeni. Poczuł bijące od niego ciepło. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę w pusty fotel. To, na szczęście, pomyślał. Wspomnienie Liceum. Dzwonek na przerwę. Nauczycielka wyszła z klasy. Dagmara oparła się o zniszczony blat ławki. Była zmęczona całodniowym pobytem w szkole. Uczniowie zaczęli opuszczać klasę. Postawiła torbę na stoliku i zaczęła pakować książki. Spojrzała na jeden z zeszytów. Spomiędzy kartek wystawał fragment czerwonej kartki. List. Na kopercie było coś napisane. - Każda rura ma wlot i wylot... - przeczytała. Otworzyła kopertę. W środku był krótki wierszyk: Miłość, to rzecz piękna. Kładzie chłopców na dziewczęta. Jedno ciało, drugie gniecie I powstaje ciało trzecie. Rysiek "Mickiewicz"

V Dagmara stała naprzeciw sztalugi, z paletą w ręku. Zamoczyła pędzel w farbie. Przez chwilę wpatrywała się w błękitną materię płótna. Powolnym ruchem naniosła farbę. Zamknęła oczy. Pozwoliła swojej dłoni prowadzić pędzel. - Ptak - oceniła po chwili. Spojrzała na zdjęcie Ryśka. - To ty, kiedy odleciałeś...

Konarskiemu... W każdym z nas, Gdzieś tam w Rzeczypospolitej...
Przygotowane przez: Przemek
2006-05-15 19:54:36