Bloger-amator nie może konkurować z zawodowcem - wywiad na temat dziennikarstwa z Bogdanem Misiem

Z okazji 4. urodzin polskiego Wikinews reporterzy tegoż serwisu postanowili przeprowadzić wywiady z zawodowymi dziennikarzami na temat kondycji współczesnych mediów i jakości samego dziennikarstwa. Poniżej przedstawiamy rozmowę z Bogdanem Misiem, jaka odbyła się drogą mailową.

W tym samym czasie przeprowadziliśmy rozmowę z Leszkiem Olszańskim. (Oba wywiady na jednej stronie)

Bogdan Miś: Oczywiście, że można mówić o misji mediów publicznych. Należy tylko zmienić zasady ich finansowania (usunąć poza obszar konkurencji finansowej z mediami komercyjnymi); tylko to – po prostu – musi kosztować. Misję mediów publicznych musi w całości opłacać społeczeństwo i państwo.

Powtarzam: media publiczne nie mogą być komercyjne. Nie mają prawa zarabiać na swojej działalności ani grosza. Dla tych mediów priorytetem musi być edukacja i informacja, ogólnie: komunikacja społeczna. Co innego z mediami – w szczególności wydawnictwami – komercyjnymi.

Mają. Dobrze sformułowany tytuł wcale nie musi być sensacyjny.

„Profesjonalne redakcje dużych gazet zatrudniają (za spore pieniądze) specjalistów od robienia wyłącznie tytułów właśnie. Podobnie ważny jest sposób podziału tekstu na akapity, odpowiednio zredagowane śródtytuły itp.[...] Dlatego bloger-amator niemal nigdy nie może konkurować z zawodowcem jakością produkcji.”
Nie rozumiem pytania – i prawdę mówiąc, jego sens mnie nie interesuje. Od tego są księgowi. Poza tym użycie słów „a więc” w pytaniu jest nieuzasadnione. Nie ma takiego związku.

Jest sprawą dość oczywistą, że atrakcyjny (co nie znaczy wyłącznie sensacyjny) tytuł jest zachętą do czytania artykułu; to element rzemiosła dziennikarskiego, podobnie jak to, że zła (negatywna) wiadomość jest dla gazety lepsza (z punktu widzenia popularności) niż wiadomość dobra. Pragnę przypomnieć, że profesjonalne redakcje dużych gazet zatrudniają (za spore pieniądze) specjalistów od robienia wyłącznie tytułów właśnie. Podobnie ważny jest sposób podziału tekstu na akapity, odpowiednio zredagowane śródtytuły itp.; ale to jest właśnie warsztat, po to są (a raczej powinny być) studia dziennikarskie, by tego nauczyć. Dlatego bloger-amator niemal nigdy nie może konkurować z zawodowcem jakością produkcji. Rzecz jasna, bloger piszący nawet nieudolnie - powiedzmy - o seksie w gimnazjum, będzie miał dużo większe statystycznie wzięcie u publiczności od profesjonalisty piszącego np. o stosunkach chińsko-koreańskich. Ale co z tego wynika, ponad to, że publika jest głupia?

Jest to perfidny i nieuczciwy chwyt twórców reklam.

Jeśli sensem tego pytania jest konstatacja, że media coraz bardziej adresują swój przekaz do tępego, niewykształconego i łaknącego „uchachania” motłochu – to tak, obserwuję taki proces. Budzi on mój silny odruch wymiotny.

Bo motłoch – patrz wyżej – kocha plotki. Szczególnie z półki „krew i sperma”. Więc: nie „będzie prowadzić”, ale już prowadzi.

„Dziennikarstwo (prawdziwe) nie sprowadza się ani do dociekliwości, ani do sprawności językowej. To, oczywiście, warunki konieczne uprawiania tego zawodu; ale bynajmniej nie dostateczne. Dziennikarz musi mieć jeszcze potężne własne zaplecze intelektualne (nie wystarcza dokumentacja tematu, ściągnięta z Internetu!).”
Dziennikarstwo (prawdziwe) nie sprowadza się ani do dociekliwości, ani do sprawności językowej. To, oczywiście, warunki konieczne uprawiania tego zawodu; ale bynajmniej nie dostateczne. Dziennikarz musi mieć jeszcze potężne własne zaplecze intelektualne (nie wystarcza dokumentacja tematu, ściągnięta z Internetu!). Musi też mieć świadomość odpowiedzialności za słowo i twardy kręgosłup etyczny. Musi mieć przekonania. A poza tym – znajomość warsztatu. Słowem – długie lata nauki za sobą.

„Przesłane do agencji niepotwierdzane informacje” ... Prawdziwa agencja prasowa nie zbiera bezkrytycznie informacji od byle pętaka. Agencja sama ich szuka. Weryfikuje je w kilku źródłach. Redaguje. Opracowuje. Jeśli robi inaczej – prędzej czy później zbankrutuje. A czytelnik jest w opisanej sytuacji oczywiście bezradny.

Znajomość prawa autorskiego w środowisku dziennikarskim jest niestety bardzo zła. Jedyny sposób by to zmienić – to przy każdej okazji wytaczać procesy i puszczać redakcje z torbami.

Stopień niezależności dziennikarskiej jest – niestety – paradoksalnie przeciętnie dużo niższy niż „za komuny”. W tamtych czasach były czytelnie określone reguły gry, które my – wchodzący w ten zawód i uprawiający go – doskonale znaliśmy i umieliśmy wykorzystywać. Często z bardzo pozytywnymi skutkami dla formy: umiejętność pisania „między wierszami” to rzecz nie do przecenienia; dziennikarza było poza tym dużo trudniej się na stałe pozbyć, bo nawet osławiony „zakaz pisania” funkcjonował tylko o tyle – o ile: pisało się pod pseudonimem albo na nazwisko kolegi i jakoś to szło. Dziś jedyną regułą jest „reklamonośność” tekstu, albo inna „oglądalność”. Dziś także coraz częściej pisze się „pod marketing” albo „pod reklamę”: wpada jakaś głupawa panienka z odpowiedniego działu do redakcji i mówi „chłopaki, mam mieć tekst o nogach na przyszły tydzień, bo są reklamy butów”. I chłopaki, niestety, najczęściej piszą. Zamiast kopnąć pannę w odwłok.

„Media – niestety – bardzo nie lubią się narażać silnym; bo słabym, to i owszem. Więc będą zawsze trudności z publikowaniem tekstów (wcale niekoniecznie ważnych tylko dla nielicznych czytelników, także tych ważnych dla każdego) na przykład antykościelnych, choćby najlepiej udokumentowanych.”

Media – niestety – bardzo nie lubią się narażać silnym; bo słabym, to i owszem. Więc będą zawsze trudności z publikowaniem tekstów (wcale niekoniecznie ważnych tylko dla nielicznych czytelników, także tych ważnych dla każdego) na przykład antykościelnych, choćby najlepiej udokumentowanych (jak długo pedofilstwo wśród księży było zamiatane pod dywan?). Będą kłopoty z naruszaniem rozmaitych tabu; proszę na przykład spróbować opublikować – nawet świetnie napisany i uargumentowany - tekst, dowodzący bezwartościowości rodziny, albo dowodzący, że seks jest wartością samą w sobie i nie musi mieć żadnego związku z prokreacją... Albo proszę napisać, że dekalog nie ma sensu...

A tematów nie doradzam. Jak ktoś nie umie ich znaleźć, to niech sobie wybierze inny zawód. Nie każdy musi być dziennikarzem. A obawiam się, że wielu dzisiaj dziennikarstwo uważa za sposób na autopromocję. Gardzę nimi.

Strasznie Pan to zawile opisuje. Pytanie - w swej istocie - jest banalne. Oczywiście, że odpowiedź jest twierdząca. Najlepsi są faktycznie najbardziej niezależni; cokolwiek znaczy słowo "najlepsi" i cokolwiek znaczy słowo "niezależni". A dziennikarz - przy okazji - nie ma kreować rzeczywistości. On ma ją opisywać i interpretować (choć opis ma zawsze pewne cechy kreacji, ale to zupełnie inna sprawa). A już to "malowanie własnej maski" brzmi mi mocno podejrzanie; czyżby chodziło Panu o tzw. lans? Lans jest bowiem całkowicie sprzeczny z profesjonalnym dziennikarstwem...

Wywiad przeprowadził Sebastian Skolik. Autorami pytań są także Tomasz Chabinka oraz Marcin Cieślak.




Bogdan Miś (u. 1936 w Warszawie) jest dziennikarzem i popularyzatorem nauki, w latach 90. był redaktorem naczelnym Informatyki, a nastepnie szefem działu matematyki i informatyki w Wiedzy i Życiu. Jest członkiem Komitetu Prognoz "Polska 2000 Plus". Prowadzi bloga Internetowy Obserwator Mediów.

Źródła



Autorzy, Źródło: Wikinews na licencji CC-BY 2.5
2009-02-19 00:00:00